Luuubisz to

Relacja z VI Międzynarodowego Festiwalu Ambientalnego

W sobotnią noc zakończył się długo oczekiwany Międzynarodowy Festiwal Ambientalny. Po przymusowym okresie dwuletniego postu, jaki zgotowali nam organizatorzy, formuła wieczorów na miękkich poduszkach klubu Firlej wróciła, aby na jeden weekend zamienić Wrocław we Wszystkie Stany Skupienia. Nie mamy wielu zdjęć. Nie chcieliśmy przeszkadzać muzyce. To ona była najważniejsza i to ona właśnie pozostawiła w nas najwięcej.

Tak naprawdę Ambientalny rozpoczął się jeszcze latem, wraz z odpowiednio dawkowanym odsłanianiem kurtyny line upu, bowiem okazał się on absolutnym créme de la créme i trzeba na samym wstępie podkreślić, iż Wrocławski Klub FORMATY nie tylko wie z czym leniwce lubią zjeść najbardziej, ale i ma przeczucie jak odpowiednio smakołyki podać. Umówmy się: Arovane, Ulrich Schnauss, Loscil, Hior Chronik, czy Aidan Baker, to nazwiska których przedstawiać nie trzeba nikomu, a uzupełniający tę wyliczankę, trzej muszkieterowie polskiego latania, to nazwiska ciekawe, rozbudzające wyobraźnie i ucierające od pewnego czasu głęboki mus w małżowinach. Zauważyć należy również, z jak różnych światów Ambientu przybyli do nas poszczególni artyści. Jak powiedział w audycji którą prowadzę Przemek Kamiński, organizator imprezy, postanowił on niczego muzykom nie proponować, nie insynuować i nie narzucać. Odważny krok, gdy przyjrzymy się dźwiękowej zawartości każdego punktu imprezy. Brak myśli przewodniej, czy punktu zaczepienia, może wywołać w słuchaczu konsternację, wybijać go z pożądanego wglądu i nie ilustrować tego wewnętrznego filmu, po który pewnie nie jeden z nas przybył. Osobiście obawiałem się tego wrażenia. Na imprezę jechałem ze strachem o zestawienie ładnych nazwisk, z których każdy będzie chciał zabrać mnie w zupełnie inną podróż, przy użyciu kompletnie różnych środków transportu. Lęk przed emocjonalnym rozszarpaniem okazał się kompletnie bezzasadny. Wydawać by się mogło, że publiczność która bez słowa powitania czy jakichkolwiek zapowiedzi, zostaje wsadzana w coraz to inne konteksty, straci równowagę. Owszem, jedyną klamrą jaka spajała twórców było logo Festiwalu Ambientalnego, ale wszyscy radzili sobie ze swoją indywidualnością szeregiem wewnętrznych połączeń, które kablami i poprzez głośniki, trafiały w uszy, a potem sukcesywnie rozlewały się po Umyśle, służąc zbiorowej koncentracji.

Całość otworzył Kuba Czyż – autor projektu Odmieniec. Usytuowany na środku sceny, raczył publiczność ciepłym i lepkim sosem gitarowych melodii, zorientowanym na wywołanie brzusznych motyli. Pochylony nad gryfem cień, zaopatrzony w looper i parę efektów, malował te dźwiękowe obrazy i to dosłownie, bowiem wizualizacje autorstwa Pawła Łuciuka, które towarzyszyły występowi Odmieńca, reagowały w czasie rzeczywistym na piętrzące się spod jego palców dźwięki. Motywem przewodnim obrazu który widzieliśmy był okrąg. Z pewnością każdy, idąc przykładem wizualizacji, wpisał sobie weń swoją piękną bajkę. Z mojej perspektywy Odmieniec siedział mniej więcej na godzinie piątej tego okręgu, tworząc razem z nim literkę ‚Q’. Jeśli to miał być znak jakości, to lepszego nie widziałem. Dorzucam jeszcze Laur Konsumenta, bowiem presja koncertu otwierającego z pewnością była znacząca. Odmieniec poradził sobie z nią znakomicie, tworząc niepowtarzalną kaskadę pełnego dźwięku. Trudno wyobrazić sobie lepszy początek wieczoru.

Drugim artystą dnia pierwszego, była Tekla Mrozowicka, która jako Cétieu zabrała nas w tylko sobie znanym kierunku. Jeńców nie było, podobnie jak światła. Siedząc na deskach sceny w prawie pełnej ciemności, autorka ‚Into The Light’ prezentowała nam szeroki wachlarz dronów i strzępów melodii. Bezwiedne lawirowanie pomiędzy kolejnymi barwami. Nastrojem i temperaturą wodzenie na manowce snów. To było nierozsądne i w tym braku rozsądku urokliwe. Osobiście brakowało mi jakiegoś wspólnego mianownika. Mimo to, ów brak spójności, oraz konieczność szybkiego reagowania na kolejne bodźce, porządnie mnie odprężyła. Chętnie bym posłuchał raz jeszcze, ale w bardziej skupionej formie.

Aidan Baker był tym punktem pierwszego dnia festiwalu, na który czekałem najbardziej i z którym wiązałem największe nadzieje. Nie zawiodłem się. Ten człowiek ma tak spokojne oczy, że gdyby miał nimi zagrać koncert, odwaliłby nie gorszą robotę. Szkoda, że technicznie posypało się coś w okablowaniu podłogi z efektami, przez co też chyba Aidan skończył wcześniej niż planował. Nie kontrolowałem czasu, ale odniosłem wrażenie, że jego występ trwał jakieś czterdzieści minut. Ostatecznie nie jest to nawet istotne, bo muzycznie była to swoista uczta Trymalchiona tyle, że dla koali i leniwców. Srebrzyste motywy gitarowe, przeciągłe dźwięki, bogata harmonia… Podobno były jakieś wizualizacje, ale nie skupiałem się na nich ani trochę. Obserwowanie procesu wydobywania dźwięków z gitary, ta lekkość w palcach i swoboda ruchu były oszałamiające. Prawdziwe czary mary i mimo wszystko mój numer jeden pierwszego dnia (ex aequo z Odmieńcem – to był ewidentnie wieczór wioślarzy).

Dzień pierwszy wieńczył Ulrich Schnauss w towarzystwie Nat Urazmentowej. Jestem wielkim fanem prac Rosjanki, muzykę Schnaussa łykam bardzo wybiórczo, a połączenie ich razem to deser, którego nie odmówi sobie nawet zadeklarowany zwolennik zaburzania łaknienia. Nie dziwi fakt, że Ulrich niechętnie występuje bez Nat. To para idealna, która tworzy rzeczywistość tak spójną i bogatą, że pięćdziesiąt minut live to zdecydowanie optymalna długość. Niestety grali oni o wiele dłużej i przedobrzyli. Efekt się gdzieś rozmył, para zeszła. Owszem, bity były wspaniałe, melodie, czy krótkie ambientowe wykończenia Ulricha, to materiał pierwszej próby, na którym nagłośnienie imprezy wreszcie zrobiło swoją robotę (trochę szkoda, że dopiero wtedy – Aidan Baker mógłby być lekko głośniejszy, choć pewnie ta dynamika była efektem zamierzonym), ale to jednak zbyt długi koncert. Przy okazji wielki środkowy palec w ucho dla pijanego entuzjasty sceny niezależnej, który burzył całą atmosferę swoimi naprędce krzyczanymi recenzjami i opiniami. Cieszę się, że Ulrich i Nat zmęczyli nawet jego. Szczęściem w nieszczęściu niech będzie fakt, że pojawił się on dopiero na tych IDMowym słodkościach, a nie np. na Bakerze, bo by mnie chyba wynieśli butami do przodu.

Drugi dzień festiwalu był dla mnie dniem wielkich zaskoczeń. Pojawiliśmy się godzinę wcześniej by wypić kawę (a dobrą mają w Firleju) i zająć najlepsze miejsca. Rozłożywszy się na samym środku, nie zmieniliśmy pozycji nawet o milimetr przez cały wieczór. Chwilkę po dwudziestej na scenę wszedł Lights Dim, który był kolejnym punktem imprezy z zaznaczonym wykrzyknikiem ciekawości na marginesie. Co zrobił Lights Dim? Przede wszystkim rozkochał w sobie moją żonę, która była w niezłym szoku tą muzyką, oraz całą publiczność, bowiem był to pierwszy podczas festiwalu tak głośno skomplementowany wykon. Brawa i okrzyki były wyjątkowo dynamiczne. Sam twórca wydawał się lekko zaskoczony reakcją, ale proszę mi wierzyć, zaskoczenie publiczności było nie mniejsze. Lights Dim przez godzinę balansował pomiędzy instrumentami okraszającymi wyraźne tła nagrań polowych, zamieniając tę przestrzeń w opowieści niezwykłej jakości. Charakterystyczne dla niego brzmienie gitary i budowane akordy, przeplatały się z onirycznymi utworami fortepianowymi. Czasem muzyka utrzymywana była przez kręgosłup ciekawych bitów, ale znamienita większość koncertu kreowana była bez użycia pulsacyjnego wspornika. Całość, pomimo użytych środków, była niezwykle spójna, charakterna, bogata i kolorowa. Absolutnie jeden z najpiękniejszych koncertów festiwalu.

Hior Chronik jest artystą którego lubię i szanuję, ale nigdy szczególnie nie mogłem się na nim skupić. Liczyłem, że ten event coś zmieni, ale niestety nie tylko ja skupić się nie mogłem. Nie rozumiem dlaczego w ogóle wchodzić w ten gąszcz zatopionych w ambientalnej kontemplacji ludzi, skoro zaraz potem idzie się do baru po piwo, do kibla na siku, przed lokal na fajkę… Po co siedzieć w ciemności z muzyką, jak można sprawdzać gluty na Fejsie, pogadać z niesłyszaną od trzech minut koleżanką obok, albo wiercić jakiś break dance z owsików i małego pęcherza? Nie ogarniam tego. To główny powód dla których niechętnie przebywam na koncertach. Zazwyczaj w takich sytuacjach przymykam oczy, dając wplątać się zewnętrznym bodźcom w całość. Mam wtedy wrażenie, że publika współpracuje z twórcą. Coś na zasadzie medytacyjnego chłonięcia świata takim jaki jest. W końcu Ambient to muzyka tła… Tym razem się nie dało, przez co koncert Hior Chronika przegapiłem. Byłem tylko martwym pancerzykiem, leżącym bez ruchu na wielkiej poduszce, po środku sali koncertowej wrocławskiego klubu Firlej. A szkoda, bo z głośników sączyło się coś wyjątkowego.

Kolejną niespodzianką wieczoru był dla mnie Loscil. Muzykę Kanadyjczyka znam dobrze, choć nigdy nie był to mój ulubiony stan skupienia. Jego live na festiwalu uznałem za dobry test dla swojej percepcji. Scott Morgan pokazał, że nie bez powodu jest jednym z popularniejszych współczesnych Ambientalistów (potwierdza to frekwencja na koncercie, oraz okrzyki po samym wyjściu na scenę – jedyne takie przez całe dwa dni). Muzyka Loscila na żywo smakuje mi o wiele bardziej niż na płytach. Nawet Ahull, czyli opener Sea Island, kiedy wmieszać go w ten koktajl ludzkich oddechów i wizualizacje (naprawdę piękna sprawa), zabrzmiał nową jakością. Przy okazji, drugi palec w ucho dla przybyłego pod koniec krytyka Schnaussa z dnia poprzedniego. Tym razem skończyło się szybką reakcją organizatorów, za co jestem dozgonnie wdzięczny, bowiem ten poziom schamienia bezpośrednio zagraża moim żywotnym potrzebom organizmu. Czego jednak nie naprawi sama muzyka! Wykon Loscila był sytuacją szczególną, która zmusza mnie do innego spojrzenia na jego twórczość.

Podobnym wrażeniem okrył się zamykający festiwal koncert. Arovane, na którego specjalnie nie liczyłem (w obecnym okresie mojego życia IDM nie jest ulubioną formą ekspresji), zagrał najlepszy koncert na jakim byłem w tym roku i poddał mnie bodźcom których jeszcze nigdy nie czułem. Zahn odszedł od korzeni muzyki jaką się parał. Jego set to historia głębokiego dronu, majestatycznie tkanej atmosfery, wyjątkowej dbałości o brzmienie i maksymalnego wykorzystania akustyki miejsca. To misterium, swoista dronoterapia, jaką została poddana publiczność zmierzającego ku końcowi Festiwalu Ambientalnego, okazała się być finałem przecudnej urody, najwyższej próby i trafnej puenty. Przerzedzona już lekko publiczność, uczestniczyła w wydarzeniu na wskroś wyjątkowym, oddana całkowicie balsamowi jaki generował Arovane. Czułem tam wszystko. Przepiękna muzyczna medytacja, która skończyła się, lecz zostawiła coś w środku. Po paru głębszych oddechach założyłem kurtkę, pokręciłem się po Firleju, wziąłem w jedną rękę plakat imprezy, w drugą dziewczynę, lecz w środku cały czas miałem jeszcze tę małą kulkę świadomości tego, co się działo jeszcze przed chwilą. Kulkę, której formę zakreślił Odmieniec, cichym spojrzeniem zaczarował Aidan, kolorował Lighs Din, wyważył Loscil i natchnął głębszą Wartością sam Arovane. Mam to w sobie do teraz. Niech rośnie do przyszłego roku.

Festiwal Ambientalny był wydarzeniem na który czekałem. Dotyczy on muzyki w stosunku do której nie mogę i nie chcę być obiektywny. Ta przydługa relacja jest podziękowaniem za dwa piękne dni we Wrocławiu, podczas których miałem możliwość oczyszczenia pewnych sfer siebie, ogólnego zrelaksowania po ciężkiej pracy, oraz wzięcia kąpieli z fal akustycznych ulubionej proweniencji. Nie jestem żadnym krytykiem, dziennikarzem, czy innym freelancerem. Pomimo muzycznego wykształcenia nie jestem nawet muzykiem. Jestem przede wszystkim kupą emocji, która odbiera zmysły. Ten wyjazd tylko utwierdził mnie w tym ważnym przeświadczeniu.

Po więcej zdjęć i szczegółów relacji zapraszam do Wszystkich Stanów Skupienia. A do Ambientu prosi się Państwa w każdą sobotę od 21ej do 23ej. Wszystkie Stany Skupienia lecą wtedy falami długimi Akademickiego Radia Index.


Warning: Illegal string offset 'fotozrodlocheck' in /home/users/wef/public_html/poly/wp-content/themes/shift/content.php on line 145

Warning: Illegal string offset 'zrodlo' in /home/users/wef/public_html/poly/wp-content/themes/shift/content.php on line 162

Tak. Korzystamy z ciasteczek w celach statystycznych. Na 90% nie przeczytasz treści tego komunikatu, ale jeżeli już to robisz to wiedz, że możesz wyłączyć ich obsługę w swojej przeglądarce. Więcej informacji o ciasteczkach